wtorek, 15 lipca 2014

Slipping Through My Fingers [6]

   Czas pobytu w Hogwarcie nieuchronnie zbliżał się ku końcowi. Było mi strasznie żal, że po raz kolejny zmuszona byłam opuścić tak ukochane przeze mnie mury zamku. Dzisiejszy bal miał zakończyć nasz pobyt tutaj, a następnego poranka, wraz z naszymi pociechami mieliśmy wrócić do domów. Postanowiłam zabrać Jean na wspólny spacer po błoniach i opowiedzieć jej nieco o Draco. Skorzystałam z okazji, gdy Blaise zabrał Stellę, by pochwalić się nią swoim kolegom z roku, i zabrałam swoje jedyne dziecko w miejsca bliskie memu sercu. Mróz szczypał nasze policzki, ale mimo to z chęcią spacerowałyśmy, podziwiając hogwardzkie błonia otulone białym puchem. Jean miała na głowie zieloną czapkę, spod której kaskadami wypływały jej niemalże białe loki. Uwielbiałam na nią patrzeć, na ten jej Malfoy'owski uśmiech. Zawsze wtedy żałowałam, że odebrałam jej możliwość bycia małą Malfoy'ówną, ostatnią z rodu. Westchnęłam ciężko, gdy moja córka spojrzała na mnie spod uniesionej brwi - dokładnie to samo robił Draco, gdy oczekiwał na jakiś ruch z mojej strony.
   - Nie patrz tak na mnie - powiedziałam pół żartem, pół serio.
   - Czyli jak? - zapytała unosząc brew jeszcze wyżej.
   - Właśnie tak... Identycznie jak twój tata. Draco unosił brew zupełnie tak samo jak ty - uśmiechnęłam się blado, chcąc dodać otuchy, tylko nie wiedziałam której z nas.
   - A więc tata ma na imię Draco...
   - Draco Malfoy - uściśliłam.
   - Opowiesz mi coś o nim? Jaki jest? Gdzie mieszka? Dlaczego go z nami nie ma? Czy on mnie nie kocha, mamusiu?
   - Och, Jean! Doprawdy, jak możesz w ten sposób myśleć? Twój ojciec to wspaniały człowiek, który na pewno bardzo by cię kochał... ale nie miał szansy się o tobie dowiedzieć. Zginął podczas wojny, gdy ty byłaś w moim brzuszku.
   - Tatuś nie żyje?! - w oczach mojej córki pojawiły się łzy. Chyba właśnie dlatego nigdy nie chciałam jej o tym mówić. Bałam się rozpaczy własnego dziecka.
   - Przykro mi, córeczko. Ale jesteś już wystarczająco duża by poznać prawdę. Draco był najwspanialszym mężczyzną jakiego w życiu poznałam. Od zawsze przyjaźnił się z ciocią Pansy i wujem Blaise'm. Tak jak ty był w Slytherinie. Twoja babcia, a jego mama, prowadzi sklep na Pokątnej, więc jeśli będziesz chciała ją poznać, to zabiorę cię do niej - wzięłam głęboki oddech i nie pozwalając łzom płynąć po moich policzkach, kontynuowałam - Córeczko, kiedy ja dowiedziałam się, że zostanę mamą, moje serce przepełniła radość. Bardzo chciałam podzielić się tym szczęściem z Draconem, ale to był ciężkie czasy dla czarodziejskiego świata. Tatuś nie miał wyjścia, musiał być po ciemnej stronie. Tylko  ten sposób mógł uratować siebie i swoją matkę, a mnie uchronić przed najgorszym co mogło wtedy spotkać osoby o takim statusie krwi jak moja. Twój tata nie zdążył dowiedzieć się o tobie, ponieważ zginął podczas wojny. Jednak jestem pewna, że kochałby cię nad życie i gdyby żył byłabyś jego oczkiem w głowie, większym niż jesteś dla Blaise'a - gdy skończyłam Jean niemal zanosiła się płaczem. Chciałam ją przytulić, ale kiedy tylko zrobiłam krok w jej stronę, ona uciekła do zamku. Być może powinnam była dać jej czas na przemyślenie, ale instynkt macierzyński kazał mi za nią pobiec. Jean biegła w stronę lochów, i niemalże od razu wiedziałam dokąd zmierza. Kiedy zjawiłam się na miejscu, widziałam ogromny szok wymalowany na twarzy Damona i moją córkę tulącą się do niego. Mężczyzna kucnął, by małej łatwiej było się do niego przytulić, a mi zachciało się płakać, bo oczami wyobraźni widziałam Jean tulącą się do swojego prawdziwego ojca. W tym momencie znienawidziłam Voldemorta jeszcze mocniej, ponieważ przez niego moje dziecko nie miało już nigdy poznać swojego drugiego rodzica. Kiedy Jean odsunęła się od nauczyciela, otarła łzy chudymi rączkami i odwróciła się w moją stronę:
   - Przepraszam mamusiu, że uciekłam. Ta sytuacja mnie lekko przerosła - moja córka była bardzo dojrzała jak na swój wiek, dopiero teraz dostrzegłam to tak naprawdę. Damon wstał i spojrzał na mnie pytająco.
   - Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
   - Och! Własnie opowiadałam Jean o jej tatusiu. Chyba to był dla niej wstrząs. Mam nadzieję, że się na nas nie pogniewasz - starałam się przybrać lekki, luźny ton.
   - Ależ skąd! Jakże mógłbym się gniewać na moją ulubioną uczennicę - pogłaskał Jen po głowie, na co ona zareagowała ogromnym uśmiechem. Musiała go szczerze polubić... i chyba tak było rzeczywiście, ponieważ jej następne słowa są tego dowodem... a ja poczułam się lekko skonfundowana.
   - Mamo, czy profesor Darknesshole może razem z Mayą przyjechać do nas na święta? My spędzamy je tylko we dwie, a oni także sami. Będzie nam raźniej i weselej. Proszę! Proszęproszęproszę! - Jean podskakiwała w miejscu, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Spojrzałam na Damona, który wydawał się być równie zszokowany. Musiałam się jednak odezwać, żeby nie wyjść na niemiłą.
   - Oczywiście, jeśli tylko profesor się zgodzi, to nie mam nic przeciwko - posłałam mu uśmiech, który szybko odwzajemnił. Przystał na naszą propozycję pod warunkiem, że będzie mógł czynnie uczestniczyć w przygotowaniach do świąt, na co nie mogłam się nie zgodzić. Moja córka z radości rzuciła się nam w objęcia, po czym wybiegła poszukać Mayi, aby jej o tym powiedzieć. Zostaliśmy sami.
   - Napijesz się czegoś? - zapytał kurtuazyjnie.
   - Ognistej, jeśli mogę prosić - kiwnął głową i podszedł do barku by do dwóch szklaneczek nalać złocistego trunku. Ja w tym czasie rozejrzałam się po jego komnacie. Na ścianie wisiało mnóstwo zdjęć, przedstawiających nieznanych mi ludzi. Wystrój wnętrza był mocno minimalistyczny, suchy i widać było w nim brak kobiecej ręki. Paprotka na parapecie przywiędła przez co komnata wyglądała jeszcze smutniej. Damon podał mi szklankę z Whisky i zaprosił bym usiadła przy stole. Postawił na nim dyniowe ciasteczka i placek z rabarbarem. O, całkiem kobiecy gest. Widocznie jego żona była dobrą gospodynią.
   - Podziwiałam przed chwilą wiszące na ścianie zdjęcia. Opowiesz mi o nich trochę? - kiwnął głową, więc podeszłam do ściany i wskazałam jedno z nich - Kto to jest? - zapytałam.
   - Hmm, to Arabella. Mama Mayi. To było kilka dni przed narodzinami naszej córki.
   - Wyglądała pięknie, tak kwitnąco...
   - To prawda, ciąża dodała jej blasku - nawet nie wiem kiedy znalazł się obok mnie. Jego perfumy podrażniły moje zmysły. Matko, o czym ja myślę!
   - Czy na tym zdjęciu jest Maya? - spytałam wskazując zdjęcie noworodka.
   - Tak, miała tutaj pięć tygodni. Strasznie ciężko było mi wychowywać ją samotnie.
   - Nie miałeś znikąd pomocy? A jej dziadkowie? - miałam nadzieję, że moje pytania nie są wścibskie, że nie urażę nimi Damona.
   - Rodzice Arabelli zginęli gdy była mała. Moi nie przeżyli wojny. Widzisz tę fotografię, o tutaj? - spytał pokazując mi zdjęcie kobiety z długimi, czarnymi włosami i wielkimi orzechowymi oczami, siedzącą na marmurowej ławce obok przystojnego blondyna z lekkim zarostem. Patrzył na nią swoimi zielonymi oczami z taką miłością, z jaką zawsze marzyłam by Draco obdarzał mnie na starość. Za nimi rozciągał się widok na ogromny ogród w stylu francuskim. Kiwnęłam głową, by dać mu odpowiedź na jego pytanie.
   - To moi rodzicie: Austin i Harriet Darknesshole. Zdjęcie zostało zrobione kilka miesięcy przed wojną w ich wakacyjnej posiadłości w Normandii.
   - Piękne miejsce, niemal baśniowe. Czy nie będzie zbyt wścibskie z mojej strony, jeśli zapytam, czemu tam nie mieszkasz? - uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
   - Wolę Anglię, ale nie wykluczam, że kiedyś tam zamieszkam - podszedł do stolika i złapał kawałek placka z rabarbaru. Domyśliłam się, że tym samym uciął rozmowę na temat jego przeszłości. Usiadłam z powrotem na moje miejsce i zamoczyłam usta w bursztynowym trunku.
   - Wybierasz się dziś na bal? - zapytał po chwili milczenia.
   - O, tak. Zamierzam porządnie się dziś wybawić, gdy tylko odprowadzę Jean do dormitorium - uśmiechnęłam się niemal lubieżnie.
   - Czy pozwolisz zatem, że skradnę ci choć jeden taniec? - kiwnęłam głową na znak zgody.


   W Wielkiej Sali nie pozostało już żadne dziecko. Bal przeistoczył się w istną popijawę dla dorosłych. Damon, tak jak obiecał skradł mi taniec, ale nie jeden, a wszystkie. W jego ramionach czułam się bezpieczna, niemal jakby zostały stworzony specjalnie dla mnie. W głowie mi szumiało i jakaś natrętna myśl wciąż powtarzała, że zaczynam się zakochiwać w nauczycielu mojej córeczki. Zrzucałam to jednak na karb upojenia alkoholowego. Mimo lekkich problemów z równowagą, doskonale utrzymywałam się na moich czternastocentymetrowych szpilkach, które idealnie komponowały się z moją butelkowozieloną sukienką przed kolano. Sukienka była piękna, dekolt w serce idealnie opinał moje piersi, dopasowany gorset połyskiwał gdzieniegdzie srebrnymi aplikacjami, a od talii w dół materiał opadał kaskadami, gdyż sukienka była na kole. Włosy zaczesałam wysoko do tyłu, a resztę lekko zakręciłam, co nadało im wygląd artystycznego nieładu. Srebrna tasiemka, która podtrzymywała włosy, idealnie pasowała do mojej fryzury i ubioru. Kiedy wyszliśmy z sali i przemierzaliśmy korytarze Hogwartu, Damon szepnął mi do ucha:
   - Wyglądasz jak Ślizgońska księżniczka - przyjęłam jego słowa jak komplement, a alkohol rozpływający się po moich żyłach, sprawił, że na twarzy wykwitł mi brunatny pąs. Zachichotałam, gdyż poczułam się jak nastolatka, i wtedy Damon mnie pocałował. Na początku stałam nieruchomo, ponieważ przed oczami stanął mi obraz Draco, ale on stopniowo zaczął się oddalać, a wraz z nim jakiekolwiek opory. Oddałam pocałunek i pozwoliłam ponieść się rozkoszy.
   Na drugi dzień obudziłam się bez bólu głowy, zupełnie jakbym nie wypiła tylu trunków, ile jednak wczorajszej nocy w siebie wlałam. Czułam się rześka i wypoczęta. I nawet nie zarumieniłam się, kiedy zorientowałam się, że obok mnie leży Damon. Oboje byliśmy zupełnie nadzy, co zauważyłam dopiero, gdy chciałam wstać do łazienki. Opadłam z powrotem na jego łóżko, przytłoczona nagłym powrotem wspomnień wspólnej nocy. Poczułam się strasznie źle, więc szybko zebrałam swoje rzeczy i uciekłam do swojej komnaty. Długi, zimny prysznic doprowadził mnie do stanu emocjonalnej używalności, ale nie miałam siły aby się malować. Ubrałam się w czarne getry, jeansową koszulę z ćwiekami i czarne lity. Włosy spięłam w luźnego, wysokiego koka. Uprosiłam skrzaty, by ostatni posiłek przyniosły mi do mojej komnaty, gdyż nie chciałam pojawiać się w Wielkiej Sali. Obawiałam się, że o moim nocnym występku wiedziała cała szkoła... Teoretycznie, powinno mi to zwisać, bądź co bądź byłam już dorosłą kobietą, a jednak czułam się jak uczennica. Pijąc mocną, czarną kawę, dokładnie taką jaką lubił Draco, miałam cholerne wyrzuty sumienia. Zdradziłam Dracona. A właściwie zdradziłam moją miłość do niego. Łzy kapały mi ciurkiem, ale nawet ich nie ocierałam. W takim stanie zastał mnie Blaise.
   - Heeej, słoneczko... co się dzieje? - przeraził się na mój widok. Usiadł obok mnie, a ja wtuliłam się w jego umięśniony tors. Był moim przyjacielem i wiedziałam, że mogę mu się wygadać.
   - Chyba poczułam coś do Damona... - szepnęłam.
   - To chyba dobrze, nie sądzisz? - zapytał nieco szorstko. Wiedziałam, że pragnie mojego szczęścia, a moje ciągłe egzystowanie w samotności denerwowało go jak mało co.
   - I przespałam się z nim. Czuję się jakbym zdradziła Draco... - rozpłakałam się jak małe dziecko.
   - Posłuchaj, skarbie. Może zabrzmię brutalnie, ale Draco nie żyje. Musi to do ciebie dotrzeć. Minęło prawie dwanaście lat, a ty nadal kurczowo trzymasz się żałoby. Czas zacząć nowy rozdział, zrób to dla siebie i dla Jen.
   - Powiedziałam jej o Draco. Tak ogólnikowo. Myślisz, że powinnam pokazać jej moje wspomnienia? - Blaise wyrwał mi z rąk kubek z kawą i upił z niego łyka. Przez chwilę delektował się smakiem mocnego trunku, a po chwili westchnął i odstawił kawę na stolik. Przytulił mnie jak małą dziewczynkę.
   - W domu masz myślodsiewnię. Wrzuć do niej kilka najlepszych wspomnień o Smoku i pozwól jej tam wejść. Ona tak samo jak ty będzie musiała zmierzyć się z demonami przeszłości. Pozwól jej poznać ojca, ale samej. I zacznij żyć, bo życie ucieka ci przez palce, wiesz?
   - Slipping through my fingers... - zanuciłam pod nosem. Dotarło do mnie, że mój przyjaciel ma rację. Musiałam iść dalej. Damon był doskonałą przepustką do normalności. Teraz musiałam go tylko dobrze poznać i sprawić, że będzie chciał zostać. Miałam nadzieję, że te święta, które spędzimy wspólnie, zmienią coś w naszym życiu. I nie myliłam się, jak się później okazało. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że tak bardzo...

środa, 18 czerwca 2014

Prośba!

   Kochani, zanim wstawię tutaj kolejny rozdział, byłabym wdzięczna za wejścia na mój nowy blog. Nie jest on w ogóle związany z Potterem. Jest to mój internetowy pamiętnik. Zawierać będzie wszystko: modę, gotowanie, przemyślenia, muzykę, kosmetyki, refleksję... Dopiero zaczynam, ale chciałabym się rozkręcić, więc liczę na waszą pomoc. Jeżeli możecie to zapraszam do czytania, komentowania, dyskusji w komentarzach ( na tym zależy mi najbardziej, bym mogła z wami prowadzić dyskusje, byście rzucali pomysły, które będę mogła realizować), a także, jeśli to nie problem, do przekazywania linku dalej. Ja wiem, że to głupie z mojej strony, ale jakoś muszę tego bloga podnieść, zdobyć czytelników. Jesteście ze mną tutaj, za co wam ogromnie dziękuję! ♥

Wasza Hal ♥

http://madlen-w-internetach.blogspot.com/

wtorek, 22 kwietnia 2014

Slipping Through My Fingers [5]

   Stałam na stacji King's Cross i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cofnęłam się w czasie. Obok mnie leżał mój kufer, a ja z zafascynowaniem wpatrywałam się w czerwoną lokomotywę Express Hogwart. Na peronie nie panował taki sam popłoch jak zazwyczaj - matki nie żegnały swych dzieci, a uczniowie nie biegali w poszukiwaniu swoich kolegów i koleżanek. Nikt też nie przekrzykiwał się w opowiadaniu przygód przeżytych podczas ferii czy wakacji. Teraz było inaczej, spokojniej. Na peronie znajdowała się garstka dzieci, w tym nasza Stella, która aktualnie spała w moich ramionach. Były to przeważnie brzdące w wieku Stelluni, lub trochę starsze. W końcu uczniowie wciąż mieli rok szkolny. Rozejrzała się w okół, ale nie zauważyłam nawet jednej znajomej twarzy. Zorientowałam się, że bardzo wielu rodziców jechało odwiedzić swoje dzieci. Obok mnie stał Blaise Zabini, mój najlepszy przyjaciel. On chyba też popadł w zadumę, bo milczał, uparcie wpatrując się w lokomotywę. Spojrzałam na niego z czułością i wdzięcznością. Blaise był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Kochałam go i szanowałam, ale to nie on powinien wtedy koło mnie stać. To powinien być Draco. Na samą myśl o moim ukochanym ścisnęło mnie w gardle. Przypomniałam sobie rozmowę z detektywem Greene i jego pomocnikiem, panem Rutzem. Nie powiedzieli tego wprost, ale ja widziałam po nich, że nie mają wątpliwości czyje zwłoki znaleźli. Mimo to, wciąż żywiłam nadzieję, że on gdzieś tam jest. Błąka się po świeci, próbując przywrócić sobie równowagę psychiczną po ciężkiej i krwawej wojnie. Albo stracił pamięć. Albo założył nową rodzinę. Na samą myśl o tym, wzdrygnęłam się. Teoretycznie, wszystko byłoby lepsze, jeśli tylko okazałoby się, że on żyje. Z drugiej strony świadomość, że w jego życiu może być inna kobieta, bardzo bolała. Jean nigdy nie poznała swojego ojca, nie miała takiej możliwości, ponieważ Draco nawet nie dowiedział się nigdy, że zostanie ojcem. Nie zdążył. A później to ja byłam za słaba, by pozwolić własnemu dziecku poznać ojca. Zakazałam wszystkim wspominać o Draconie, sama również trzymając się tej zasady. Jean nie nosiła nawet jego nazwiska. Bałam się słyszeć, bałam się wymawiać jego imię. Przez jedenaście lat swojego życia, moja córka żyła ze świadomością, że istnieje jakiś mężczyzna, który jest jej tatusiem, ale kim był to nie miała pojęcia. Jestem złą matką, uświadomiłam to sobie. Postanowiłam dać jej szansę poznać Draco. Żałuję, że nie osobiście go pozna, ale opowiem jej całą naszą historię.
   - Chciałabym już znać wyniki. Czuję, że to on, a ten list może mi wiele wyjaśnić. Zasłużyłam na to, prawda? - zapytałam ledwo hamując łzy. Blaise spojrzał na mnie spod swoich długich rzęs. Zadziwiające, że facet ma ładniejsze rzęsy niż niejedna kobieta. Jego spojrzenie pełne buło czułości, złapał mnie za rękę i delikatnie ją ścisnął.
   - Oczywiście, że zasłużyłaś, słoneczko. I jestem pewien, że gdy już wszystko się wyjaśni, będziesz mogła zacząć nowy etap w życiu. Obiecasz mi coś? - spojrzałam na niego pytająco. Ścisnął moją dłoń nieco mocniej, zapewne próbując dodać mi otuchy. - Znajdź sobie kogoś. Zasługujesz na szczęście, a Jean potrzebuje ojca. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Granger, ja nie żartuję - warknął, kiedy spojrzałam na niego z uśmiechem. Wiedziałam, że mówił poważnie, że razem z Pansy troszczyli i martwili się o mnie. Postanowiłam dać sobie szansę na szczęście. Jeszcze tak nieoficjalnie, ale być może wkrótce coś zmienię. Nie mogę całe życie wegetować, z myślą, że on kiedyś wróci. Bo nie wróci.
   Znaleźliśmy wolny przedział i usadowiliśmy się w nim. Stella wciąż spała, a ja ułożyłam ją sobie na kolanach i oparłam o moje ramię, bo zaczęły mi już lekko drętwieć ręce. Mała miała dziś identyczną fryzurę jak ja - wysokiego, niedbałego koka, z wpiętą w niego czerwoną kokardką. Obie też miałyśmy na sobie białe bluzeczki i czarne legginsy ze złotymi suwakami, a na nogach czerwone Vansy. Moja młodsza wersja. Stella uwielbiała ubierać się w to samo co ja, a ponieważ byłam projektantką mody w firmie Pansy, często tworzyłam kolekcje specjalnie dla mnie i małej. Wygrzebałam z torebki czekoladę i podałam Blaise'owie, który ochoczo przyjął smakołyk.
   - Mam nadzieję, że Jean ucieszy się na widok ulubionego wuja! - zaśmiał się, ukazując rząd ubrudzonych czekoladą zębów. Pokręciłam głową udając zdegustowanie. Chciałam rozpocząć temat Dracona, ale drzwi do przedziału rozsunęły się i do przedziału weszła drobna blondynka ubrana w zielono-fioletowe szaty.
   - Dzień dobry państwu. Czy wraz z mężem moglibyśmy dosiąść się do państwa? Wszędzie taki tłok, a my już swoje lata mamy, przydałoby się usiąść - uśmiechnęła się przyjaźnie. Odwzajemniłam uśmiech i zaprosiłam ich do środka. Usiedli naprzeciwko nas i spojrzeli na nas z wdzięcznością.
   - Nazywam się Madelayn, a to mój mąż Harrold - przedstawiła nam siebie i męża.
   - Bardzo nam miło. Ja nazywam się Hermiona, to jest Blaise, a ta drzemiąca panna to Stella.
   - Jaki uroczy aniołek. Cóż, czeka nas fantastyczna przygoda. Tak dawno nie byłam w Hogwarcie, ostatnio chyba kiedy Tommy prawie wyleciał ze szkoły. Wie pani, nasi synowie zawsze byli psotni. Najstarszego chcieli wyrzucić ze szkoły, podpalił chatkę gajowego. Na szczęście Hagrid bardzo polubił Thomasa, i wstawił się ze nim. Do prawdy, zawsze się zastanawiam po kim oni są tacy butni.
   - Odwiedzają państwo syna w szkole? - zapytał Blaise.
   - Och, nie! Tommy skończył szkołę parę lat temu. Rzeczywiście, dawno nie byłam w Hogwarcie - dodała jakby do siebie - w Hogwarcie aktualnie przebywa piątka naszych dzieci. Jesteśmy wielodzietną rodziną. Aaron i Emmet, nasze bliźniaki są na szóstym roku, Simon jest na czwartym, Jessica na drugim i Aria na pierwszym. W domu mamy jeszcze najstarszego Thomasa, który pracuje w Ministerstwie. Thomas Ranford, może państwo kojarzą? No nie ważne. Mamy też córkę Julię, która właśnie kończy Magiczne Prawo, bliźniaczki Veronicę i Dianę, które są czołowymi zawodniczkami w Harpiach z Holyhead, syna Erika, ale mój biedny synek nie ma koncepcji na życie. Natomiast za rok do Hogwartu pójdzie Mike, a za trzy lata nasza najmłodsza, słodziutka Renee.
   - Rzeczywiście, liczna rodzinka. Musi być wspaniale mieć taką rodzinę - rzuciłam z podziwem. Dwunastka dzieci, Merlinie! Sama chciałam mieć liczną rodzinę, ale nie jestem pewna czy dwanaścioro dzieci to nie lekka przesada.
   - Są i złe tego strony - mruknął Harrold, uśmiechając się spod wąsa. Przyjrzałam mu się uważnie, w jego oczach zauważyłam wesołe ogniki, które świadczyły o jego pogodnej naturze. Widać byli szczęśliwą rodziną. Madelayn była nieco gadatliwa, ale bardzo przyjazna.
   - A państwo mają dwójkę dzieci czy więcej? - zapytała.
   - Właściwie to po jednym. Jedziemy na Zjazd Rodziców do mojej córki. Jean jest na pierwszym roku. Stella jest moją chrześnicą i córeczką Blaise'a. A my przyjaźnimy się od wielu lat, więc to właśnie on towarzyszy mi podczas zjazdu, bo ojciec mojej córki nie żyje.
   - Och, Godryku! Przykro mi, nie wiedziałam. Hmm, pomyślałam, że państwo są parą, a to wasza córeczka. Stella jest bardzo do pani podobna.
   - Każdy nam to mówi - zaśmiałam się. Podróż minęła nam na miłej pogawędce. Państwo Ranford byli sympatycznymi ludźmi po czterdziestce i podczas rozmowy z nimi nie czuło się różnicy wieku. Madelayn zaproponowała abyśmy zwracali się do siebie po imieniu, na co razem z Blaise'm przystaliśmy ochoczo. Do zamku pojechaliśmy powozami ciągniętymi przez testrale. Wszyscy je widzieliśmy. Wojna sprawiła, że chyba każdy widział na własne oczy śmierć. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czeka mnie coś niesamowitego w murach ukochanego zamku. Hogwart jest miejscem magicznym, dlatego wcale bym się nie zdziwiła, gdyby udało mi się przeżyć tutaj jeszcze jedną przygodę. Nieco posmutniałam na widok wieżyczek zamku, które przypomniały mi o bliskich mi kiedyś osobach, które gdzieś po drodze życia utraciłam. O Ginny, Draco, Harrym i Weasleyach. Otrząsnęłam się, kiedy Stella zaczęła mi się wiercić niespokojnie na kolanach. Przytuliłam ją mocno i wciągnęłam w nozdrza jej dziecięcy zapach. Włoski pachniały jej malinowym szamponem. Tak bardzo ją kochałam. Powóz zatrzymał się gwałtownie, tak że Madelayn prawie się przewróciła, na szczęście obok był Harrold, który złapał ją w pasie. Wysiedliśmy z powozu i nasze ciała otulił przyjemny wiatr. Stella wyciągnęła rączki by wziąć ją na ręce, a potem wtuliła się w moją szyję. Odwróciłam się w stronę szkoły i zaparło mi dech w piersiach. Stella wciągnęła głośno powietrze do płuc.
   - O wow! Śłonećko, telas będę księśniczką - złapała moją twarz w drobne dłonie - śpakowałaś moją siukinećkę?
   - Oczywiście, ubierzesz ją na bal.
   - Ooooooch!
   Weszliśmy do zamku, gdzie u szczytu schodów czekała na nas McGonagall. Miała na sobie długą, zieloną szatę i brązową, szpiczastą tiarę. Na jej smukłej twarzy przybyło nieco zmarszczek, ale wciąż wydawała się pełna życia.
   - Witam szanownych rodziców i opiekunów! Mam zaszczyt gościć państwa w Hogwarcie. Dla wielu z was jest to powrót w dawne, ukochane mury szkoły, dla innych jest to pierwsze spotkanie z tym miejscem. Żywię nadzieję, że pobyt tutaj będzie dla państwa udany i wyniesiecie stąd wiele wspaniałych wspomnień, a także będziecie się państwo szampańsko bawić na balu. Wasze dzieci skończyły już lekcje i czekają na państwa w Wielkiej Sali. Aby nie robić niepotrzebnego harmideru, będę wyczytywać nazwiska dzieci, a rodzice i opiekunowie wejdą do Wielkiej Sali. Zaczniemy od pierwszego roku.
   - Arrow, Lilian - czarnowłosa kobieta niemal wbiegła do sali. Niecierpliwie czekałam na swoją kolej. Tak bardzo stęskniłam się za moją małą dziewczynką.
   - Fillwood, George Aaron - nawet nie zorientowałam się, kiedy lista tak szybko posunęła się do przodu. Do Wielkiej Sali aktualnie wchodził nieco przygruby mężczyzna w bardzo obcisłej, brązowej szacie.
   - Galtwick, Samantha.
   - Granger, Jean Sophia - kiedy usłyszałam nazwisko swojej córeczki poczułam mrowienie w brzuchu. Złapałam Blaise'a za rękę i pociągnęłam go w stronę Wielkiej Sali. Po przekroczeniu progu poczułam się nieco oszołomiona. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że tu jestem. Zerknęłam ukradkiem w stronę stołu nauczycielskiego i rozpoznałam kilku dawnych belfrów. Moją uwagę przykuł młody, przystojny profesor, ale nie miałam czasu mu się przyglądać. Czułam na sobie wzrok całego grona nauczycielskiego, no tak, w końcu słynna Hermiona Granger ponownie odwiedziła mury Hogwartu. Zauważyłam jak moja Jean podnosi się ze stołu i biegnie w naszą stronę.
   - JEEEEEAAN! Moja kochana siostsycka!!!! - Stella wydarła się na cały głos. A Jean, jak to Jean rzuciła się wujowi na szyję. Blaise okręcił się z nią wokół własnej osi, ucałował ją, przytulił i postawił na ziemi. Wtedy wreszcie razem ze Stellą mogłyśmy i my przywitać się z naszą młodą czarownicą. Wyściskałam moje dziecko i muszę przyznać, że w oczach czaiły mi się łzy, kiedy zdałam sobie sprawę, że moja córka urosła przez te kilka miesięcy. Brakowało mi jej obecności w domu. Jean zaprowadziła nas do swojego stołu, a gdy usiedliśmy czułam się nieco nieswojo siedząc przy stole Ślizgonów. Blaise natomiast szybko się odnalazł i już po chwili opowiadał dowcipy kilku młodym Ślizgonom. Rasowy Ślizgon. W mgnieniu oka Wielka Sala zapełniła się ludźmi, a na stołach znalazło się jedzenie. Muszę przyznać, że brakowało mi hogwardzkiego jedzenia. Nałożyłam sobie zupy z dyni, a Stelli pieczonych ziemniaczków i piersi z kurczaka. Moja córeczka także nalała sobie do miseczki zupy z dyni. Przypomniałam sobie, że był to przysmak Dracona. Blaise chyba pomyślał o tym samym, bo pod stołem złapał mnie za rękę i puścił mi oczko. Po skończonym posiłku, McGonagall podniosła się z miejsca, i rzekła:
   - Drodzy państwo, obok waszych talerzy znajdują się mapki. Proszę ich użyć, aby trafić do swoich sypialni. Serdecznie państwa zapraszam na wszystkie posiłki, jakie każdego dnia są wydawane, a także zachęcam do zwiedzania szkoły i odwiedzania starych, dobrych nauczycieli. Jednocześnie pragnę poinformować szanowną młodzież, iż na czas Zjazdu Rodziców, wszystkie zajęcia dydaktyczne zostają odwołane! - na sali rozbrzmiały się gromkie oklaski i krzyki zadowolenia. Moja Jean stanęła na ławce, włożyła palce do ust i zaczęła głośno gwizdać. Byłam w szoku, moje dziecko zachowywało się jak chłopak. Cały tatuś, przeszło mi przez myśl.
   Bagaże rozpakowałam za pomocą jednego zaklęcia. Jean siedziała ze Stella na łóżku i oglądały zdjęcia, które zrobiła moja córka podczas tych kilku miesięcy nauki. Stella była wpatrzona w Jean jak w obrazek. Blaise wrócił z balkonu, gdzie wyszedł zapalić.
   - Wiesz co? - zwrócił się do mnie - nie zgadniesz kto tutaj jest! Longbottom, Crabbe i Goyle, a także Mili. Idziemy się przywitać?
   - Mili jest tutaj? - kiwnął głową. Przypomniałam sobie jak w ostatnich miesiącach szkoły Mili trochę przytyła. Spekulowałyśmy wtedy z Pansy, że może być w ciąży, więc jednak nasze domysły okazały się prawdą. Uśmiechnęłam się pod nosem.
   - Mamuś, muszę się zbierać. Umówiłam się z Ami i Jai'em. Czy mogę wieczorem przyprowadzić ich do waszego salonu? Może mogliby zabrać ze sobą swoich rodziców?
   - To świetny pomysł, myszeczko! Wujo ma nawet ze sobą magiczny napój dla silnych mężczyzn - Blaise uśmiechnął się zniewalająco, a ja lekko prychnęłam.
   - Ognistą Whisky? - zapytała dziwnie ożywiona Jean. Zabini przytaknął, a Jean klasnęła w dłonie i wybiegła z pokoju. Czułam się będzie ciekawie.

   Miło było spotkać dawnych przyjaciół, a jeszcze milej było dowiedzieć się, że tak im się pięknie ułożyło w życiu. Neville doczekał się syna, któremu dał na imię Harry. Harry Longbottom był w Gryffindorze. Luna Lovegood wyszła za mąż za Olivera Wood'a i urodziła mu córeczkę Hermionę, małą Gryfonkę. Harry i Hermiona byli na pierwszym roku. Przeszło mi przez myśl, że brakuje jeszcze małego Ronalda i stworzyłoby się drugie Złote Trio. Crabbe został ojcem Anny i Marcusa, ale dziwnym trafem żadne z bliźniaków nie trafiło do Slytherinu. Goyle miał syna Isaaca, który był jak ojciec w Slytherinie, przez co Goyle pękał z dumy. A Mili? Milicenta urodziła córkę, Tarę, Ślizgonkę, która była aktualnie na drugim roku. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało, wszyscy myśleli, że jesteśmy z Blaise'm parą, a Stella jest naszym drugim dzieckiem, więc nie wyprowadzaliśmy ich z błędu. Nie chciałam wszystkim tłumaczyć czyją córką jest Jean, ani dlaczego wychowuję ją samotnie. Tak było prościej. Nie mogłam porozmawiać z dawnymi przyjaciółmi zbyt długo, ponieważ Stella koniecznie chciała wyjść na dwór. Przeprosiłam więc wszystkich i wyszłyśmy z małą na błonia. Blaise został w zamku, a my postanowiłyśmy zrobić sobie spacer. Usiadłyśmy na pomostach i wystawiłyśmy buźki do słońca. Przypomniałam sobie chwile, gdy z Pansy siadałyśmy tutaj, opalałyśmy się i obgadywałyśmy ludzi. Byłyśmy wtedy takie młodziutkie i beztroskie. Każdy dzień wydawał się bajką, a teraz brutalna rzeczywistość jakby wdarła się do naszego życia. Będąc w Hogwarcie ponownie, mogłam dostrzec to ze zdwojoną siłą. To właśnie tu, na tym pomoście, Draco pocałował mnie pierwszy raz, to właśnie na tym pomoście płakałam mu w rękaw bojąc się tego co przyniesie wojna. To właśnie na tym pomoście ja, Draco, Pansy i Blaise upiliśmy się do nieprzytomności, próbując zapomnieć o zbliżającej się wojnie. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości przy dziecku. Otworzyłam oczy i zamarłam.Stelli nigdzie nie było! Musiałam za bardzo odpłynąć w wspomnienia i nie zauważyłam, kiedy mała się oddaliła. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam biec na oślep. Na całe gardło krzyczałam jej imię.
   - O Merlinie, Stella! - głos mi się załamał z powodu zbierającej się w gardle guli, ale i dlatego, że z kimś się zderzyłam - Najmocniej przepraszam...
   - Nic nie szkodzi. Pani wybaczy, to moja wina. Zagapiłem się, ale... Czy wszystko w porządku? - zapytał.
   - Stella... ona zniknęła! Na Salazara, ona ma zaledwie dwa latka! Co robić, co robić?! - panikowałam kręcąc się w kółko i rozglądając dookoła.
   - Pomogę pani szukać córeczki - zaoferował się nieznajomy, a ja nawet nie poprawiałam go, że to moja chrześnica, a nie córka. Razem biegliśmy przez błonia rozglądając się za małą, ale nigdzie nie było po niej śladu. Zrezygnowana usiadłam na ławce i zalałam się łzami. Co miałam powiedzieć Blaise'owi? Że zgubiłam mu dziecko? Nieznajomy usiadł obok mnie i delikatnie pogłaskał moją dłoń.
   - Spokojnie, proszę się nie martwić. Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie, Stella na pewno się znajdzie. Obiecuję - przypomniałam sobie, że Dumbledore zawsze powtarzał te słowa: "Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce". Nie wiedzieć czemu, zaufałam mężczyźnie i Dumbledorowi.
   - Nazywam się Damon. Damon Darknesshole - wyciągnął dłoń w moim kierunku. Uścisnęłam mu rękę, podając jedynie swoje imię. Nagle usłyszałam najsłodszy głosik na świecie:
   - Śłonećko! Tu jeśteś! - odwróciłam się i zauważyłam Stellę zmierzającą w moim kierunku razem z Jean, jej koleżanką i malutką blondyneczką z daleka wyglądającą jak moja Jean w dzieciństwie. Żołądek mi się zacisnął, bo uświadomiłam sobie, że Stella jest cała. Mała panna Zabini wskoczyła mi na kolana i przytuliła się do mnie.
   - Mamuś, wszędzie cie szukałyśmy - Jean stanęła obok mnie. Złapałam ją za dłoń i nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć.
   - Cześć, Jean.
   - Witam, panie profesorze - moja córka uśmiechnęła się wesoło, a w jej oczach zapłonęły wesołe ogniki. Rzeczywiście musiała lubić swojego profesora. Zauważyłam, że mała blondyneczka wskakuje na kolana naszego towarzysza, a on przytula ją do siebie i całuje w pulchny policzek.
   - Mamo, to jest Ami, moja przyjaciółka - wskazała stojącą obok niej, roześmianą, czarnowłosą dziewczynkę.
   - Dzień dobry, pani. Mam na imię Amelia, ale przyjaciele wołają na mnie Ami - uśmiechnęła się przyjaźnie.
   - Witaj, Ami - wreszcie wydusiłam z siebie słowo.
   - Hermiono, to moja córcia, Maya - odwróciłam się w stronę Damona. Maya nie była do niego zupełnie podobna. Musiała być wierną kopią własnej matki, tak jak Jean swojego ojca.
   - Cześć, Maya. Jestem Hermiona. A to jest właśnie moja zguba - Stella. Całe szczęście, że się znalazła, bo Blaise urwałby mi głowę o swoją małą księżniczkę - Widziałam jak przez twarz profesora przemyka jakiś cień smutku. Widocznie pomyślał, że ja i Blaise jesteśmy parą. Mimo to zaprosił mnie wieczorem na spacer. Zanim cokolwiek odpowiedziałam, przypomniałam sobie słowa Zabiniego, które wypowiedział do mnie na peronie. Zgodziłam się.

   Spacer z Damonem musiałam zaliczyć do bardzo udanych. Dziewczynki zostały z Blaise'm, który gdy tylko dowiedział się, że wychodzę z Damonem, mało nie zwariował ze szczęścia. Obiecał przypilnować ich i zająć się szykowaniem wszystkiego na wieczór, ponieważ Jean zaprosiła swoich przyjaciół i ich rodziców. Wróciliśmy właśnie z Hogsmeade i usiedliśmy na pomostach. Tych pomostach. Nie udało mi się ukryć smutku, który na chwilę zagościł na mojej twarzy. Damon musiał to zauważyć.
   - Wszystko w porządku? - zapytał.
   - Tak, jest okej. Tylko... tutaj na tym pomoście przeżyłam najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Tutaj pocałowałam się pierwszy raz z największą miłością mojego życia, a teraz te wspomnienia wracają tak silnie.
   - To chyba są dobre wspomnienia? - zauważył.
   - I tak, i nie. Widzisz, on nie przeżył wojny. Minęło jedenaście lat, ale chyba do końca się z tym nie pogodziłam.
   - Och, myślałem, że cały czas mówisz o swoim mężu...
   - Ja nie mam męża - odparłam nieco wstydliwie.
   - A... Blaise? - zmrużył oczy, jak zawsze robili Draco i Blaise, kiedy coś ich intrygowało. Chyba kolejna Ślizgońska cecha.
   - To mój najlepszy przyjaciel. Mąż mojej przyjaciółki.
   - Wybacz... ja... nie rozumiem, chyba. Nie jesteście razem, macie dwójkę dzieci, a on ma inną żonę? Twoją przyjaciółkę? Tak? - zaśmiałam się. Rzeczywiście, nasza historia była mocno pokręcona, i każdy miał prawo się w niej nieco pogubić.
   - Nie, nie. Blaise to mój przyjaciel, który ożenił się z moją przyjaciółką Pansy. Razem mają cudowną córeczkę, Stellę. Czyli moją chrześnicę. A Jean jest moją córeczką i tego, który zginął na wojnie. Mojego Draco.
   - Och! Teraz rozumiem - i być może zrozumiał, ale na twarzy miał wymalowany szok. Chyba za dużo informacji jak na jeden raz. A może zniechęciłam go do siebie ciągle wspominając Dracona? Byłoby szkoda, bo Damon zaczynał mi się podobać.
   - No, dosyć o mnie. Opowiedz o sobie.
   - Nie ma zbyt wiele do opowiadania. Zaraz po zakończeniu wojny wyjechałem do Hiszpanii, gdzie poznałem Arabellę. Na początku byliśmy przyjaciółmi, przez wiele lat. Ona podczas wojny straciła męża, ja narzeczoną. Wspieraliśmy się, świetnie dogadywaliśmy. Później nadeszło uczucie. Kochałem ją, chociaż z perspektywy czasu myślę, że kochałem ją braterską miłością. Okazało się, że Bella jest w ciąży, urodziła się nasza Maya, a kilka godzin później Bella zmarła. Straciła za dużo krwi. I tak sobie żyjemy z moją małą we dwójkę - uśmiechnął się lekko.
   - Przykro mi...
   - Daj spokój, minęło tyle lat. Opowiedz mi o tym swoim Draco.
   - Hmm... To była dziwna miłość. Nieco szalona. Najpierw byliśmy wrogami, a później przyszło uczucie. Spotykaliśmy się potajemnie, bo pochodziliśmy z dwóch różnych światów, a w powietrzu wisiała wojna. Wiedzieli o nas tylko jego przyjaciele, na początku tylko Blaise i Pansy, później jeszcze inni. Akceptowali to. Jestem szlamą - dodałam, tak by zrozumiał - Draco od dziecka miał wpajane wartości, mówiące, że liczy się czysta krew, ale później zrozumiał, że to nie jest najważniejsze. Z czasem Pansy i Blaise stali się także moimi przyjaciółmi, aż do dzisiaj. Kilka miesięcy przed wojną Draco pojechał do domu i nie wrócił już. Jego rodzina była po stronie Voldemorta, został zmuszony by mu służyć. Nie miał nawet jak się z nami skontaktować, bo jego poczta była inwigilowana. Od czasu do czasu pisał tylko Blaise'owi, że wszystko z nim w porządku. Ja w tym czasie dowiedziałam się, że jestem w ciąży, ale nawet nie miałam jak mu o tym powiedzieć. Wojna się skończyła, a on nie wrócił. Czekałam i czekałam. W lipcu na świat przyszła Jean, a moi przyjaciele odwrócili się ode mnie, gdy zorientowali się, że to mała Malfoy'ówna. Zostali mi tylko Pans i Blaise. I tak minęło jedenaście lat, a ja na niego czekam i czekam. Ale koniec z tym. Wczoraj byli u mnie moi detektywi. Znaleźli ciało Dracona. Zostało go już tylko pochować. - Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Łzy toczyły się po moich polikach. Damon objął mnie i delikatnie starł łzy z moich policzków. Wydawał mi się taki bliski.

   W salonie wszystko było przyszykowane. Dziewczynki siedziały na kanapie, wcinając chipsy, a Zabini chłodził kolejną butelkę Whisky. Rozległo się pukanie do drzwi, i Jean zerwała się z kanapy by wpuścić gości. Ona i Ami rzuciły się sobie na szyję jakby nie widziały się dwa miesiące, a nie dwie godziny. Zaraz za Amelią do pomieszczenia weszli jej rodzice i, zdaje się siostra.
   - Dzień dobry, dziękujemy za zaproszenie! - przywitała się kobieta. Była nieco krępą kobietą o pięknej twarzy i ciemnych, kręconych włosach. Patrzyła na wszystkich z uśmiechem, a jej brązowe oczy schowane były pod ciężkimi powiekami. - Jestem Angelica Rodriguez, mama Amelii. To jest mój mąż, Diego. A to nasza najmłodsza córeczka, Violetta.
   - Bardzo nam miło! - przedstawiłam nas wszystkich i zaprosiłam gości do salonu. Po chwili znowu rozległo się pukanie, a zaraz potem Jean ściskała chłopca w swoim wieku.
   - Dzień dobry, witamy państwa serdecznie. Jest nam ogromnie miło, że dostaliśmy od państwa zaproszenie. Jestem Elladora Somerset, a to mój mąż Dante.
   - A ja jestem Jai - chłopiec podał mi rękę, którą uścisnęłam i zaprosiłam go wraz z rodzicami do środka. Państwo Somerset przypominali mi nieco Malfoy'ów, widać musieli być arystokratyczną rodziną. Niewiele później dołączyli do nas Madelayn i Harrold wraz z Jessicą i Arią, bo starsze dzieci nie chciały przyjść. Spędziliśmy wspaniały wieczór. Stella i Violetta usnęły po 23:00, natomiast starsze dzieci bawiły się w najlepsze, podczas gdy ich rodzicie pili Ognistą Whisky i drinki. Czułam się wtedy wyluzowana, szczęśliwa i chwilowo wolna od wszystkich problemów. W tamtej chwili czułam, że Hogwart jest moim wybawieniem.

czwartek, 6 lutego 2014

Slipping through my fingers [4]

   Nastał grudzień. Dom bez Jean wydawał mi się okropnie pusty. Przerażająco pusty. Cieszyłam się gdy Pansy lub Blaise przyprowadzali do mnie Stellę. Gdyby nie ona, już dawno bym zwariowała. Moja chrześnica była słodkim dzieckiem, ale miała nieco zadziorny charakterek po swojej mamie oraz urocze poczucie humoru po ojcu. Spędzałyśmy ze sobą nierzadko całe dnie. Oglądałyśmy wspólnie bajki, bawiłyśmy się jej lalkami, tańczyłyśmy do jej ulubionych piosenek, a kiedy spała, ja gotowałam obiad i sprzątałam, bo gdy wstawała, szybko zjadała posiłek i ciągnęła mnie na spacer. Uwielbiała lepić bałwany - całe szczęście, że w tym roku nie poskąpiło śniegu. Przed moim domem stało pięć bawełnopodobnych stworów, które Stella z wielkim zapałem przyozdabiała. Używała do tego marchewek, które potajemnie wyciągała mi z lodówki, miotły znalezionej w mojej szopie, choć do tej pory zastanawiam się kiedy tam weszła, starej czapki Jean, która spoczywała w komodzie razem z resztą za małych ubrań, a nawet pomidorów. Dwulatka ubrana w granatową, puchową kurteczkę, białą, wełnianą czapkę z pomponem i tego samego koloru rękawiczki i buciki, skradała się właśnie na dwór.
   - Gdzie idziesz, Stell? - zapytałam stając za nią w korytarzu i łapiąc się pod boki, jak miała w zwyczaju robić Molly Weasley. Dziewczynka odruchowo schowała rączki za siebie.
   - Na dwól ide, śłonećko - Stella podłapała tekst od swojego taty, i do każdego mówi "śłonećko". Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jak marszczy nosek i uśmiecha się chytrze, to chyba cecha wszystkich Ślizgonów, niezależnie od powiązań genetycznych. Zauważyłam, że Draco też zawsze tak robił, tak samo jak Pansy, Blaise, Teodor Nott, Dafne Greengrass, a teraz mała Stells.
   - A co tam chowasz? - zapytałam unosząc się na palcach, tak aby zobaczyć co moja rezolutna chrześnica trzyma w rączkach.
   - Bufoly - mała uśmiechnęła się do mnie, ukazując rząd białych ząbków. Nie był to jednak słodki uśmiech, bardziej przypominał szatański uśmieszek. Spojrzałam na nią pytająco, a ona wyciągnęła przed siebie rączki, w których trzymała dorodne, czerwone pomidory.
   - Tinka musi mjeć bufoly - powiedziała i w podskokach pobiegła do drzwi. Szybko opatuliłam się moim płaszczem, a na nogi wciągnęła kalosze, które jako jedyne stały teraz na przedpokoju. Wybiegłam za małym potworkiem i na widok jej poczynań zaśmiałam się. Stella wkładała właśnie warzywa w miejsce biustu jej bałwana. Widok był przekomiczny, gdyż mała dziewczynka stała na wprost niewiele wyższego od niej śnieżnego przyjaciela, a dwa pomidory sterczały u "Tinki" niczym dorodne piersi.
   Byłam szczęśliwa, że pracowałam w domu. Jako projektantka w firmie Pansy, mogłam przebywać w biurze kiedy tylko miałam ochotę, a więc korzystałam ze swoich przywilejów i pracę najczęściej wykonywałam w domu. Mogłam przy tym odciążyć Zabinich, bo ich młoda opiekunka Linda, nie zawsze mogła zostać ze Stellą.
   Zabrałam Stellę do domu i rozebrałam. Dałam jej starte jabłko z marchewką i włączyłam bajkę. Rozłożyła się na kanapie, a miseczkę z deserkiem postawiła na kolanach. Miała na sobie granatowe rajstopki i białą podkoszulkę, w domu było bardzo ciepło, gdyż ciągle dorzucałam drewna do kominka.
   - Obejźiś zie mną baje, śłonećko? - zapytała wkładając jednocześnie łyżkę do buzi. Usiadłam obok niej i muszę przyznać, że wciągnęłam się w "Krainę Lodu". Ocknęłam się dopiero kiedy usłyszałam stukanie w szybę. Zerknęłam na Stellę, a ona usnęła z buźką umorusaną jabłkiem. Postanowiłam sobie, że przeniosę ją do pokoju Jean, kiedy tylko odbiorę pocztę. Ujrzałam dwie sowy - naszą Borgię, i brązowoszarą, która łupała na mnie groźnie oczami. Zabrałam im koperty i poczęstowałam ciasteczkami, a po chwili ptaszyska odleciały zadowolone. Przyjrzałam się kopertom - na jednej rozpoznałam pismo Jean, a druga nosiła na sobie pieczęć Hogwartu, toteż podejrzewałam, że moja córka mogła wpaść w kłopoty. Odłożyłam oba listy na ławę i delikatnie wzięłam na ręce dziecko. Stella poruszała ustami, jakby wciąż ssała smoczka. Położyłam ją na łóżku Jean i okryłam kołdrą. Najciszej jak tylko umiałam wyszłam z pokoju i usiadłam w fotelu, aby wreszcie przeczytać pocztę. Postanowiłam zacząć od listu Jean, by przygotować się psychicznie na to, co czeka mnie w liście od dyrektorki. Rozerwałam kopertę i wyciągnęłam z niej pergamin.

   Mamusiu!
   Wiesz, że Cię kocham? Na pewno wiesz. Dostałam pierwszy szlaban u McGonagall. Nie zrobiłam nic złego, po prostu wyszliśmy z Ami i Jai'em w nocy na błonia, a ta głupia Martina zauważyła nas z okna i nakablowała McGonagall, więc odjęła nam punkty. Trochę się zemściłam na Martinie, tak więc masz szlaban. Profesor Darknesshole się za mną wstawił, więc tylko przez tydzień będę sprzątać jego schowek na eliksiry.
   Napiszę później.
                                                                                                Całuję, Jean.


   
Westchnęłam. Ona na prawdę była podobna do Draco. Zemściła się? Chyba nie chciałam wiedzieć co zrobiła tamtej dziewczynce. Pokręciłam głową. Już wiedziałam czego mogę spodziewać się w drugim liście, lecz muszę przyznać, że jego treść nieco mnie zaskoczyła.


   Szanowna Panno Granger!                                                                             Hogwart, 14.12.2009
   Z ogromną przyjemnością pragnę zawiadomić panią, iż w dn. 20.12.2009r rozpocznie się Zjazd Rodziców, który trwać będzie do 22.12.2009r i zakończy się balem.
   Serdecznie zapraszamy mamę Jean Sophii Granger wraz z osobą towarzyszącą. Zapewniamy nocleg i wyżywienie. Zjazd ten będzie nową tradycją kultywowaną co roku. Liczymy na Pańską obecność.
                                                                             
                                                                        Z wyrazami głębokiego szacunku,
                                                                        Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
                                                                        Minerwa McGonagall

   

   Odłożyłam listy do szkatułki, w której trzymałam całą swoją korespondencję. Cieszyłam się na wyjazd do Hogwartu, to była szansa na przypomnienie sobie wszystkich tych cudownych chwil spędzonych w zamku. Z drugiej strony, te mury na pewno będą przypominać mi o tym co tam się stało, o wojnie, która odebrała mi jedynego mężczyznę, którego kochałam na prawdę. Zmrużyłam mocno oczy i postanowiłam nie myśleć o tym co złe. Miałam ochotę na kawę, więc nalałam wody do czajnika i wstawiłam go na gaz. Czekając aż woda mi się zagotuje, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki.
   - Cześć, masz chwilę? - w słuchawce usłyszałam jak ktoś krzyczy "Gdzie do jasnej cholery są te zasrane projekty?". To musiała być Mandy, najbardziej rozwrzeszczana projektantka w firmie. Choleryczka. Czasami miałam wrażenie, że jest tak głośna i wulgarna, że przyćmiewa to jej talent, który niechybnie posiadała.
   - Jasne. Mamy tu mały kocioł - Pansy zachichotała - Mandy zgubiła projekty do kolekcji na najbliższy pokaz i wyżywa się na wszystkich i wszystkim, nie oszczędzając nawet szklanki z wodą, którą rozbiła o ścianę - moja wyobraźnia podsunęła mi obraz tego co tam się dzieję. W duchu dziękowałam Merlinowi, że mogłam zostać w domu.
   - Masz jakieś plany między dwudziestym, a dwudziestym drugim grudnia? - Pansy westchnęła i dosłownie słyszałam jak przerzuca kartki w swoim terminarzu.
   - Przykro mi skarbie, ale dziewiętnastego mam wyjazd do Barcelony, wracam w Wigilię dopiero. A co?
   - Dostałam zaproszenie na Zjazd Rodziców do Hogwartu. Z osobą towarzyszącą. Jean by się ucieszyła gdybyś pojechała.
   - Ojej, Hermiono.. Strasznie mi przykro. Może poproszę Heather żeby mnie zastąpiła - Pansy się zamyśliła. Wiedziałam, że ten wyjazd jest bardzo ważny, mówiła mi o nim od kilku miesięcy. Nie miałam sumienia jej od tego odrywać.
   - Nie, nie. Daj spokój, Pans. Obie wiemy jak ważny jest ten wyjazd dla naszej firmy. Jedź.
   - Na pewno? - przytaknęłam. Moja przyjaciółka w tym czasie kazała komuś wynosić się z jej gabinetu, nie szczędząc przy tym bluźnierstwo. Długie przebywanie w towarzystwie Mandy miało swoje minusy.
   - Słuchaj, a może Blaise by z tobą pojechał? Wiesz, to zjazd rodziców, a on jest dla Jean jak ojciec. Na pewno ci nie odmówi, a przy tym sprawicie przyjemność mojej chrześnicy - Pansy nagle rozpromieniała.
   - To całkiem niezły pomysł - musiałam przyznać, że to rozwiązanie było sensowne.
   - Miona?
   - Yhym? - dałam znać, że słucham.
   - Wzięlibyście Stellę ze sobą? Linda chciała wyjechać wcześniej na święta do rodziny. Blaise miał się nią zająć na czas mojego wyjazdu...
   - Swojego drugiego dziecka miałabym nie wziąć? - zaśmiałam się do słuchawki, z której rozbrzmiewał śmiech mojej rozmówiczyni.
   - Grzeczna jest?
   - Jak aniołek. Śpi w pokoju Jean, przed chwilą zasnęła oglądając "Krainę Lodu".
   - Super. Dzięki, że się nią opiekujesz. Muszę lecieć, za chwilę ma być dostawa materiałów. Miona, czy wysłałaś nam dziś projekty na dziecięcą kolekcję świąteczną?
   - Tylko partię dziewczęcą i odesłałam wam próbki materiałów, a te które chcę do mojej kolekcji przesłałam już do krawcowej.
   - Świetnie. Postaraj się na jutro skończyć chłopięcą partię, to za dwa dni będziemy mogli wypuścić już całą kolekcję. Do usłyszenia! - rzuciła słuchawką. Nie zdążyłam nawet odłożyć telefonu, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Najszybciej jak umiałam pobiegłam otworzyć, gdyż bałam się że Stella się obudzi. Przeżyłam szok, gdyż za drzwiami stała dwójka znajomych mi mężczyzn.
   - Dzień dobry. Panno Granger, czy możemy wejść? - zapytał ten grubszy, łysiejący mężczyzna. Skinęłam głową i przepuściłam ich w drzwiach. Zaprowadziłam gości do salonu, gdzie usiedli na kanapie.
   - Chyba mamy postęp w śledztwie. Może pani usiądzie? - tym razem odezwał się ten rudy w tweedowym garniturze.
   - A może napiją się panowie kawy? Właśnie wstawiłam wodę. Panie Greene? Panie Rutz? - zapytałam, czując jak pocą mi się dłonie. Obaj chętnie przystali na moją propozycję. Po chwili przyniosłam na tacy trzy kubki czarnego, parującego napoju. Rozdałam kawę i łapiąc w rękę swój kubek, usiadłam sztywno w fotelu. Patrzyłam na nich zniecierpliwiona, zagryzając wargi do krwi. Czułam w ustach metaliczny smak, który szybko zapiłam kawą. Jeden z nich, ten gruby i łysiejący, pan Greene, rozpiął marynarkę i zamieszał kawę. Upił porządny łyk napoju i spojrzał na mnie, cmokając.
   - Panno Granger, chyba coś znaleźliśmy... - omal nie zadławiłam się kawą. Czułam jak wszystkie mięśnie napinają się pod moją skórą. Nie musiałam patrzeć, by widzieć, że mam gęsią skórkę. Przymknęłam oczy w oczekiwaniu na dalsze słowa.
   - Odkryliśmy zbiorowy grobowiec z czasów II Bitwy o Hogwart. Jest w nim ponad trzydzieści ciał poległych podczas walki, w tym aż trzy pasujące do rysopisu pana Malfoy'a - dodał Rutz. Mój oddech przyspieszył i wcale już nie przeszkadzało mi, że kubek parzy mnie w nogę, na której go postawiłam.
   - Przeprowadzamy właśnie analizę genetyczną, aby ustalić czy któreś z ciał należy do pani narzeczonego. Mamy podstawy sądzić, że jeden z głównych typów to pan Malfoy - Greene chrząknął i po raz kolejny zamoczył usta w kawie. Patrzyłam na niego wyczekująco, ale on zdawał się nie chcieć kontynuować. Odezwał się Rutz, który strasznie mnie irytował. Nie wiedziałam tylko, czy to jego osoba tak na mnie działa, czy to, że co chwila tarł dłonią nos.
   - Obok jednego z ciał znaleźliśmy list, bardzo enigmatycznie zaadresowany. "Do mojej ukochanej". Nic więcej, żadnego imienia, nazwiska czy chociażby inicjałów. Na kopertę został rzucony czar, że tylko prawdziwy adresat będzie w stanie otworzyć list.
   - Proszę mi dać ten list! Jeśli to rzeczywiście Draco... To nie będziemy musieli czekać na wyniki ekspertyzy - mój głos zadrżał chociaż starałam się zabrzmieć normalnie. Z głośnym trzaskiem odstawiłam kubek na ławę. Na mojej nodze widniała czerwona, okrągła pręga - ślad po oparzeniu, które sama sobie przed chwilą zrobiłam. Nawet nie czułam bólu, tylko dziwne mrowienie we wszystkich częściach ciała.
   - Przykro mi, to niemożliwe. Ten list jest dowodem rzeczowym w sprawie, więc do potwierdzenia tożsamości ciała, nie może opuścić Ministerstwa - zrezygnowana oparłam się o oparcie.
   - Jakie są szanse, że któreś z tych ciał to Draco?
   - Duże - Rutz jak zwykle potarł nos, a jego odpowiedź zabrzmiała dla mnie trochę olewczo.
   - Frederic, myślę, że panna Granger nie zadowoli się taką odpowiedzią - w duchu przyznałam Greene'owi rację. - Moim zdaniem szanse mogą nawet sięgać dziewięćdziesięciu procent. Zawsze musimy zostawić pozostałe dziesięć na wszelkie ewentualności, aczkolwiek jak dla mnie... Czy wszystko w porządku? - zapytał, a ja nie otwierając oczu przytaknęłam. Czy byłam gotowa pochować Draco? Nie, ale chyba nigdy bym nie była. Do tej pory żyłam nadzieją, że któregoś dnia wejdzie do domu, krzyknie "Kochanie, wróciłem!", a potem będziemy żyć jak prawdziwa rodzina. Że Jean będzie miała ojca. Prawdziwego. To właśnie dlatego nigdy nie zdecydowałam się na kolejny związek, by na wszelki wypadek mieć możliwość stworzyć córeczce prawdziwą rodzinę. A teraz? Teraz musiałam powoli dopuścić do siebie myśl, że on nie przeżył wojny, że poległ z wieloma innymi, że nie spotkał go inny los niż Weasley'a. Może to i lepiej? Czekałam jedenaście lat, aż wreszcie zrozumiałam, że póki nie pozwolę mu odejść, jego duch zawsze będzie przy mnie, niezależnie od sytuacji. Właśnie w tamtej chwili postanowiłam, że gdy wrócę z moją córką do domu, pozna wreszcie swojego ojca, oraz historię naszej miłości. Mała cząstka mojej duszy wciąż łapała się tych dziesięciu procent nadziei, że to nie on, ale poza tym doskonale zdawałam sobie sprawę, że to właśnie ten czas. Czas pożegnania z przeszłością i pochowania mojego ukochanego. Upił łyk kawy, pragnąc odrzucić od siebie wszystkie te myśli, ale ona wydała mi się zimna i dziwnie niedobra. A jeszcze przed chwilą mnie oparzyła - jak na zawołanie obrysowałam palcem wciąż czerwony ślad na udzie. Popatrzyłam na detektywów, których wynajęłam kilka lat temu; to zadziwiające, przez tyle lat nie udało im się nic znaleźć.
   - Sprawdźcie to. Jeśli to Draco... Wreszcie będę mogła go pożegnać i godnie pochować - mężczyźni wstali z miejsca i podeszli do drzwi wyjściowych.
   - Panno Granger, zrobimy wszystko co w naszej mocy, jednak musimy panią prosić o cierpliwość. Do widzenia - kiedy wyszli osunęłam się po drzwiach w dół. Podciągnęłam kolana pod brodę i złapałam się za głowę. Miałam ochotę płakać, ale łzy nie chciały lecieć. Usłyszałam cieniutki głosik:
   - Śłonećko? - spojrzałam w górę. Na szczycie schodów stała Stella, włosy miała w nieładzie, a pod pachą trzymała swoją pluszową żyrafę. Drobną rączką przetarła oczka. Już wiedziałam co muszę zrobić.


   Trzymając mocno rączkę Stelli przedzierałam się przez zatłoczoną ulicę Pokątną. Mała co chwile zachwycała się świątecznymi witrynami sklepów. Kilka razy próbowała mi się wyrwać i pobiec w sobie tylko znanym kierunku, ale pilnowałam jej nieustannie. Pamiętam jak w podobnych okolicznościach, osiem lat temu, moja trzyletnia wówczas Jean, wyrwała mi się z rąk i pobiegła przed siebie. Okres przedświąteczny to chyba najgorszy okres w roku. Ulica Pokątna, zawsze w tym czasie jest dużo bardziej zatłoczona. Nie byłam w stanie dojrzeć mojej córki, więc spanikowana, na oślep przedzierałam się przez tłum. Znalazłam ją dopiero po piętnastu minutach, siedziała na krawężniku przy lodziarni Floriana Fortesque i głaskała kota. Kiedy ją zobaczyłam poczułam taką ulgę, jakiej nie zaznałam nigdy wcześniej, nawet gdy wygraliśmy wojnę. Jean spojrzała wtedy na mnie swoimi szarymi, jak ten kot u jej boku oczami, i spytała:
   - Tia nie ma domku. Weźmiemy ją, mamusiu? Plosie! - nie mogłam się nie zgodzić, zwłaszcza, że Tia zamruczała uroczo i otarła się o moje nogi. Jean klasnęła wtedy w dłonie i podskoczyła ze szczęścia, a jej długie blond włosy, wystające spod brązowej czapeczki, zafalowały na wietrze. Tia do tej pory jest członkiem naszej rodziny, choć nieco bardziej indywidualnym. W sumie spokojnie można ją nazwać nomadą, gdyż chodzi swoimi ścieżkami, a do domu wraca raz na jakiś czas. Szybko otrząsnęłam się ze wspomnień, ponieważ Stella kolejny raz usiłowała mi się wyrwać.
   - Gdzie cię tak ciągnie, perełko? - zapytałam ze śmiechem, a z moich ust wydobyła się para.
   - Kotecek! - krzyknęła dziewczynka, a ja podążyłam wzrokiem za jej paluszkiem w białej rękawiczce. Obok tej samej lodziarni co osiem lat temu, leżał zwinięty w kłębek rudy kot. Westchnęłam. Czyżby historia chciała się powtórzyć. Stella pobiegła do zwierzątka, ciągnąc mnie za rękę. Usiadła na krawężniku i położyła sobie kota na kolanach, głaszcząc przy tym uradowane zwierzę. Usiadłam obok niej.
   - Chodź kochanie, miałyśmy coś załatwić, pamiętasz?
   - A kotecek?
   - Musi zostać - pogłaskałam kota po główce.
   - A jak zamalznie?
   - Ma futerko - Stella nie wydawała się przekonana, lecz po chwili usłyszałyśmy donośny krzyk:
   - Mamo, mamo! Tam jest Nona! Zobacz, znalazła się! - na oko siedmioletnia dziewczynka podbiegła do nas i ukucnęła przed Stellą.
   - To mój kotek, wiesz? Ma na imię Nona - powiedziała głaszcząc zwierzę pod brodą. Kotka zamruczała. Widziałam w oczach mojej chrześnicy wielki smutek. Po chwili dołączyła do nas mama dziewczynki, która próbowała zabrać Stelli kota z rąk.
   - Emily! Tak nie wolno! Pozwól dziewczynce pobawić się z Noną. Dzień dobry - zwróciła się do mnie. Odpowiedziałam na jej przywitanie.
   - Skarbie, oddaj dziewczynce kotka - Stella spojrzała na mnie swoimi wielkimi, orzechowymi oczami, w których czaiły się łzy. Oddała Emily zwierzątko i wstała z krawężnika, czule patrząc na kotkę:
   - Slicny kotecek... - teraz spojrzała z nienawiścią na właścicielkę - ale bzydka dziewcynka!
   - Stella! - krzyknęłam przerażona, ale mama Emily zaśmiała się. Przeprosiłam za zachowanie chrześnicy i szybko się ulotniłam, tym razem biorąc Stells na ręce.
   Do celu dotarłam po krótkiej chwili marszu. Byłam zmęczona i spocona, bo chodzenie z dzieckiem na ręku jest nieco trudniejsze, niż spacer z dzieckiem za rękę. Spojrzałam na szyld sklepu: "WizzMal", który mienił się piękną barwą szmaragdu. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Dzwoneczki zawieszone przy drzwiach dały właścicielce znać, że ma gości. Postawiłam Stellę na podłodze, zdjęłam jej czapkę i rozsunęłam kurteczkę.
   - W czym mogę pani służyć? - usłyszałam melodyjny głos. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na blondwłosą kobietę.
   - Dzień dobry, pani Malfoy.
   - Panna Granger?! Och! - nie udawała opanowanej. Wojna zmieniła każdego, nawet ją - zimną, dystyngowaną, opanowaną Narcyzę Malfoy. Teraz stała przede mną wciąż piękna, lecz pogodna i nieco zbita z pantałyku starsza pani.
   - Przepraszam, czy ma pani chwilę? - przytaknęła skinieniem głowy. Stella pociągnęła mnie za rękaw.
   - Mogę się pobafić? No ziobać, sią źabafki - spojrzałam w lewo, gdzie pod ścianą stał zielony stoliczek z trzema krzesełkami dla dzieci, a na nim leżały kredki i kartki. Obok stała skrzynka z różnymi zabawkami. Pozwoliłam Stelli usiąść przy stoliku.
   - To pani córeczka? - zapytała łagodnie Narcyza.
   - Nie. To moja chrześnica. Stella Zabini, córka Blaise i Pansy - odpowiedziałam.
   - Och! A więc Blaise doczekał dziecka. To cudowne. Piękna dziewczynka. Trochę podobna do pani, dlatego się zmyliłam. Taka szkoda, że nie utrzymujemy już z Zabinimi kontaktów - kobieta wyraźnie posmutniała. Zrobiło mi się jej żal - musiała być na prawdę samotna. Lucjusz siedział w Azkabanie, a jej syn zaginął... Zginął. Spuściłam wzrok, niemal czując strach.
   - Może herbatki? Mam taką pyszną o smaku dyni i wanilii.
   - Chętnie.
   Chwilę później kobieta podała mi parujący napój w eleganckiej, porcelanowej filiżance. Ręką wskazała stylową kanapę, na której obie usiadłyśmy.
   - Pani Malfoy, właściwie nie wiem co mam pani powiedzieć - zarumieniłam się.
   - Przyszła pani do mnie z czymś konkretnym, panno Granger. Widzę to po pani oczach. Proszę mówić, śmiało - postanowiłam zagrać w otwarte karty. Z torebki wyciągnęłam fotografię i podałam kobiecie.
   - To moja córka. Jean Sophia Granger. Ma jedenaście lat, jest właśnie w Hogwarcie. Dostała się do Slytherinu... jak jej ojciec - spojrzałam na nią wymownie. Przygryzła wargi, a w jej oczach błądziły łzy. Palcem przejechała po drobnej buźce na fotografii. Nie musiałam nic dodawać, wiedziałam, że zrozumiała.
   - Jest bardzo podobna do Draco - wierzchem dłoni starła spływającą po jej policzku łzę.
   - Czy możemy sobie mówić po imieniu? Jestem Narcyza - wyciągnęła dłoń, nie mogłam jej odmówić. Uścisnęłam jej rękę i łamiącym się głosem podałam swoje imię.
   - Hermiono... dlaczego dopiero teraz?
   Powiedziałam jej prawdę - że się bałam. Przyjaciele okazali się wrogami, a wrogowie przyjaciółmi. Nie wiedziałam co myśleć. Dopiero dziś, po wizycie detektywów i wiadomości jaką mi przynieśli, wiedziałam co muszę zrobić. A ona zrozumiała. Przytuliła mnie i podziękowała, że przyszłam. Poprosiła o umożliwienie kontaktu z wnuczką, czego absolutnie nie mogłam i nie chciałam jej zabronić. A potem razem opłakiwałyśmy Draco, dopóki Stella nie wdrapała się na moje kolana i nie odezwała się swoim uroczym, słodkim głosikiem:
   - Chciem kulciaka.