niedziela, 2 czerwca 2013

Złączeni przeszłością [1]

  Ciemność. Cisza. 
 Cisza przed burzą.
 
Strach sparaliżował jej wszystkie mięśnie. Stała tam, po środku przestronnego korytarza. Na mokrych od łez polikach, czuła zimne podmuchy wiatru. Różdżkę trzymała w pogotowiu. Wolnym krokiem zbliżała się do zamkniętego pokoju. Dreszcze przechodziły jej zmęczone ciało, a ona próbowała zmusić się do bezszelestnego poruszania. Cicho otworzyła drzwi, i weszła do pokoju.
 I wtedy się zaczęło... 
 Głosy otaczały ją zewsząd. Czuła się przez nie osaczona. Rzucane zaklęcia zlewały się ze sobą, nie była wstanie rozróżnić poszczególnych klątw. W tym momencie nie liczyło się dla niej nic... nic, prócz JEGO bezpieczeństwa. Chciała zrobić kolejny krok, lecz w tym momencie w pokoju pojawiły się dwie postacie. ON... i ktoś kogo nie rozpoznała. Walczyli ze sobą zawzięcie, a kiedy jej serce przepełniła nadzieja na wygraną...
 Zielone światło.
 
Zielony promień poszybował w JEGO stronę. Płacz małego dziecka przerodził się w rozrywający serce szloch dorosłej kobiety.
 
 
Obudziła się zalana potem. Ten sen prześladował ją od przeszło ośmiu lat. Od dnia jej upadku, jej osobistej tragedii.
 Odgarnęła z twarzy opadające kosmyki i wstała z łóżka. Dość rozpamiętywania, nakazała sobie. Osiem lat to wystarczająco dużo czasu, by choć po części pogodzić się z niesprawiedliwym losem.
 Spojrzała na zegarek. 05:20. Westchnęła. Nie spała dobrze od tamtego dnia. Jej przyjaciółka wciąż namawiała ją na wizytę u magopsychiatry, ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć. Te sny były już cząstką jej samej, nie chciała się ich pozbyć. Skierowała swe kroki w stronę łazienki. Pomieszczenie, do którego weszła by ogromne i urządzone według najnowszych trendów. Wielka wanna, swymi gabarytami przypominająca basen, stała na środku łazienki. Kobieta podeszła do niej i odkręciła kurki. Wlała kilka kolorowych płynów i olejków, i zrzucając nocne ubranie, zanurzyła się w wodzie. Zrelaksowana kąpielą, narzuciła na siebie płaszcz kąpielowy, i zeszła na dół, do kuchni. Usiadła przy blacie, na krzesełku barowym, i poprosiła Maritt, swoją skandynawską służkę, o kawę i croissanta. Delektując się ciepłym napojem, naskrobała kilka słów na pergaminie, i kazała Maritt wysłać list do jej przyjaciółki.
 Po wysuszeniu i wyprostowaniu włosów, nałożyła na twarz delikatny makijaż. W samej bieliźnie stanęła po środku garderoby, i zastanawiała się co dziś ubrać. Postawiła na klasykę. Kremowa spódnica z wysokim stanem, do tego bluzka mglistego koloru ze zdobionym dekoltem, perłowo-różowa marynarka i cieliste szpilki. Całość dopełniły delikatne perły na jej wąską szyję. Zadowolona przejrzała się w lustrze. Czas do pracy, pomyślała. Podeszła do swojej toaletki, spryskała się ulubionymi perfumami, po czym w locie złapała swoją różaną kopertówkę. Krzyknęła do Maritt, że wróci wieczorem i podeszła do kominka. Złapała garść proszku Fiuu i weszła do kominka.
 - Ministerstwo - krzyknęła, i rzuciła proszkiem pod nogi. Poczuła nieprzyjemne szarpnięcie, a już po chwili znajdowała się w holu głównym Ministerstwa. Skierowała się do swojego gabinetu, odbierając po drodze plik dokumentów od Helen Morgen, pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, którego ona była szefem.
 W porze lunchu zawsze wybierała się do małego bistro na Pokątnej. Tak było i tym razem. Równo o 14:00 siedziała przy dwuosobowym stoliku, sącząc "Wzburzoną Wiedźmę"* i rozmyślając nad wprowadzeniem nowej ustawy. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, i omal nie zachłysnęła się drinkiem.
 - Hermiono... - Ron, pomyślała kwaśno.
 - Witaj Ronaldzie - odpowiedziała chłodno. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna siada na wolnym krzesełku, nie czekając na przyzwolenie. 
 - Chciałeś czegoś ode mnie? - zapytała nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Dziewięć lat temu ich drogi się rozeszły. Ale on wrócił, wrócił gdy jej życie się rozsypało. Był przy niej, chociaż ona go nie chciała. I nie potrafił zrozumieć, że ona nie chce jego towarzystwa, mimo iż wielokrotnie go zbywała, lekceważyła, ignorowała... On wciąż był.
 - Hermiono... bo ja właściwie... eee... czekałem długie osiem lat abyś była gotowa. I myślę, że nadszedł właśnie ten dzień. Więc pozwól, że... - w tym momencie, dzierżąc w dłoni coś czarnego, uklęknął przed nią. Ludzie w restauracji spojrzeli zaciekawieni. Z boku wyglądało to zupełnie inaczej, niż odbierała to Hermiona. Myśleli, że wreszcie zakochany mężczyzna zebrał się na odwagę by oświadczyć się ukochanej, a ta ze łzami wzruszenia wyszepcze tak. 
 - Hermiono Granger, czy zostaniesz moją żoną? - łyk alkoholu, którego nie zdążyła przełknąć wylądował na jego twarzy. A ten idiota nie zareagował, patrzył nadal na nią maślanym wzrokiem i uśmiechał się głupkowato. Para z sąsiedniego stolika zachichotała. Pajac! Skończony idiota!, myślała wzburzona dziewczyna. 
 - NIE! - warknęła, a potem rzuciła na stolik kilka galeonów i ruszyła w stronę wyjścia. A on nadal klękał, teraz już przed pustym krzesełkiem. Jego twarz zalała fala czerwoności. Nie mógł zrozumieć tego co się przed chwilą stało. Będąc już przy drzwiach, Hermiona odwróciła się jeszcze i rzuciła: 
 - Ronaldzie Weasley, trzeba być skończonym idiotą, żeby oświadczać się kobiecie, która od przeszło ośmiu lat nie chce cię znać. Straciłeś moją przyjaźń jeszcze w Hogwarcie, a potem brutalnie wdarłeś się do mojego życia, w momencie gdy legło ono w gruzach. Chciałeś wykorzystać moją tragedię do swoich egoistycznych celów, ty parszywcu! I jeszcze jedno, Weasley! Zapomnij, że kiedykolwiek znałeś Hermionę Granger, bo ona umarła tamtej nocy wraz z... z... NIM! - i wyszła. A w małym bistro na Pokątnej zapanowało poruszenie.
  Wściekłość w niej buzująca, spotęgowała jej prędkość. Prawie biegła, nie mogąc zapanować nad swoim gniewem. Włosy opadły jej na oczy przysłaniając widoczność. Poczuła silne uderzenie, a chwilę później leżała na kimś. Szybko podniosła się na nogi, i pomogła wstać osobie, na której leżała. 
 - Och, bardzo cie przepraszam. Nie zauważyłam...
 - Nic, nie szkodzi, Hermiono. Stało się coś? Wyglądasz na zdenerwowaną.
 - Daj spokój, Pansy. Opowiem ci wszystko jak usiądziemy żeby coś zjeść. Przepraszam, że nie czekałam na ciebie w bistro. Wejdziemy do 'Smoczych Kąsków'? - zapytała poprawiając włosy. Druga kobieta przytaknęła, i weszły do środka.
 Jedząc, Hermiona opowiedziała swojej przyjaciółce o zdarzeniach dzisiejszego dnia. Kiedy skończyła, oparła się o oparcie krzesła, i wyczekująco spojrzała na Pansy.
 - Ten Weasley, to chory psychicznie bubek! Doprawdy Hermiono, nie potrafię zrozumieć jak mogłaś się z nim przyjaźnić przez sześć lat! Przecież on przecieka fałszem jak dziurawy dach! Obudził się, idiota, po tylu latach! I co? Już mu nie przeszkadza, że jesteś córką Śmierciożerców? Bo ja doskonale pamiętam jego reakcję na wieść, że nie jesteś córką mugolaków, tylko dwójki potężnych czarnoksiężników, w dodatku popleczników Czarnego Pana!
 - Taaa, ja też to pamiętam, niemniej jednak, nie mam zamiaru zaprzątać sobie tym głowy.
 - I to podejście w tobie kocham! I wiesz co? W ten weekend miałam lecieć na dwa tygodnie na Hawaje, ale moja mama zachorowała i jest w Mungu, więc muszę zostać. Może weźmiesz mój bilet i skorzystasz z krótkich wakacji? Odpoczynek dobrze Ci zrobi..
 - Pansy Parkinson, ogłaszam wszem i wobec, że zwariowałaś! Ja mam pracę, obowiązki...
 - Przestań pieprzyć głupoty, Hermiono! Dobrze wiem, że od ośmiu lat katujesz się ciężką pracą, żeby nie myśleć o jego śmierci, ale uwierz mi, to jest bez sensu! Przecież ty od lat nie miałaś wakacji! Nawet urlopu nie brałaś! Więc albo sama pójdziesz do Ministra i weźmiesz urlop, albo ja zrobię to za ciebie! - zagroziła. 
 - Pansy... - Hermiona próbowała oponować. 
 - Nie Hermiono! Nie tym razem... - przerwała brutalnie. Jej zacięta mina świadczyła, że nie zmieni swojego stanowiska w tej sprawie. Hermiona przypatrywała się jej przez chwilę, analizując korzyści tego wyjazdu. Stwierdziła, że wakacje faktycznie jej się przydadzą, więc zamiast marudzić, po prostu podziękuje przyjaciółce.
 - Boże, Pansy! Pojadę, oczywiście! Ale... yh, nie wiem co powiedzieć! - potrząsnęła głową, śmiejąc się.
 - Nic nie mów. Wystarczy, że będziesz się dobrze bawić i wrócisz do domu wypoczęta, bez tych okropnych, ośmioletnich sińców pod oczami! - czarnowłosa pogroziła palcem, a po chwili obie śmiały się jak dzieci. Hermiona podziękowała przyjaciółce, i zapewniła, że spełni jej wymagania. Pansy zadowolona i uspokojona, ucałowała ją w policzki, i każda z nich poszła w swoją stronę
.  

3 komentarze:

  1. Heej :)
    Dziś ( a w sumie wczoraj, bo już 00:30 xd ) znalazłam (tego) Twojego bloga i postaram się jak najszybciej go przeczytać całego ;)
    Historia zapowiada się bardzo ciekawie ;)
    Rozdział świetny !
    Lecę dalej czytać :3

    Pozdrawiam Cieplutko ♥
    Nowa Czytelniczka (tuu xd ),
    Sama-Wiesz-Kto

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się zobowiązana zostawić komentarz. Masz naprawdę ciekawy styl pisania :) Coś się ciekawego zapowiada. Lecę czytać dalej.
    Pozdrawiam,
    Alice

    OdpowiedzUsuń
  3. O! To brzmi o wiele bardziej ciekawie niż poprzedni blogu :) Zaintrygowałaś mnie i muszę przeczytać dalej - koniecznie :)

    OdpowiedzUsuń